Annika
Staraliśmy się cicho i szybko przemknąć przez korytarze, ale nasze buty na to nie pozwalały.
„Życie dziewczynki jest zagrożone”, pomyślałam i mało brakowało, a wpadłabym na Setha, który raptownie się zatrzymał. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, chłopiec zakrył mi usta dłonią i gestem nakazał milczenie. Wiedziałam, że jeśli wydam z siebie jakikolwiek dźwięk, nasze dni są policzone.
— ...carre c'phulu a-satino keherere mahirito vaifu herina... — warczał ktoś tuż za rogiem. Obleciał mnie strach. Przycisnęłam się do ściany i skuliłam. Seth chwycił mnie za rękę i poczułam dziwny spokój. Mogła to być magia, Seth przecież powiedział, że to jedna z najważniejszych dla niego rzeczy.
Wampir wyszedł zza rogu i poszedł dalej, nie zatrzymując się. Nadal coś mamrotał pod nosem, ale w tym momencie obchodziło mnie tylko to, żeby się nie poruszyć. Za istotą powiał zapach węża. Czyżby oni w tym zamku trzymali gady? Miałam nadzieję, że nie.
Kiedy wampir zniknął w mroku korytarza, a echo jego mamrotania przestało odbijać się od ścian, Seth puścił moją rękę i ruszył dalej. Nie widziałam jego twarzy, ale odniosłam wrażenie, że jest blady.
Szliśmy dalej korytarzami. Seth prowadził, a ja podążałam za nim, starając się nie czynić niepotrzebnego hałasu. Nie wiedziałam, jak on to robił, że zaprowadził nas od razu do odpowiedniej komnaty.
Zza zamkniętych, bogato zdobionych hebanowych drzwi dochodziły mnie słowa w nieznanym języku i odgłosy jakby duszonego człowieka. Miałam nikłą nadzieję, że to jest sen.
Niestety, nie był. To była akcja ratunkowa dla tajemniczej dziewczynki. Teraz moim największym marzeniem było przeżycie tego dnia.
Daniel
Mimo że wszedłem w portal stopami do dołu, w locie prawem fizyki przekręciłem się i głowa spadała pierwsza.
Spadałem z dość wysoka. Upadku zapewne nie przeżyłbym.
Co ja myślałem, kiedy tutaj wskakiwałem? Że to się nie dzieje naprawdę i nie umrę? Widać myliłem się. Po co ja tutaj wchodziłem? Po co słuchałem Azachiela? Mogłem równie dobrze siedzieć sobie teraz w domu, pić kakao i beztrosko czytać książkę, nie mając pojęcia o innych światach, aniołach i innych bzdetach.
Ziemia zbliżała się zaskakująco powoli. Na filmach zwykle spadało się w oszałamiającym tempie. Może jakiś Bóg nade mną czuwa?
Przypatrywałem się miastu pode mną. Koślawe stwory szybko rozprzestrzeniały się po nim. Ciekawe, czy mieszkali tam jacyś ludzie, a jeśli tak — to gdzie się ukryli? Uciekli czy zamierzali walczyć? Te wielkoludy nie wyglądały przyjaźnie.
Chyba nie powinienem mieć czasu na takie rozważania. Zaraz się rozbiję i będzie po mnie.
Dwieście metrów pode mną słyszę krzyki. Więc jednak ludzie tutaj istnieją.
Po lewej, od strony wysokiego muru, nagle zaczyna się coś dziać. Małe figury wznoszą się w niebo i z dużą prędkością nacierają na atakujące stwory.
A ja spadałem coraz niżej. Potrafiłem już rozróżnić poszczególne sylwetki ludzi. Bałem się.
Upadnę na brukowaną ulicę. Słysząc niemiły metaliczny szczęk, spojrzałem w lewo.
Nasze spotkanie było nieuniknione. Latający człowiek zbliżał się szybko, a ja spadałem powoli. Oboje na tym ucierpimy, a może nawet umrzemy.
Rozległo się donośne TRACH! i ja i nieznajomy spadliśmy na bruk. To było bolesne przeżycie, ale wydawało mi się, że nic nie złamałem, tylko kość się przestawiła. Człowiek, mimo że przed chwilą spadł z wysokości co najmniej dziesięciu metrów, podniósł się szybko i zaczął majstrować przy swoim pasie.
— Cholera. Zaciął się — zaklął i spojrzał na mnie. — A ty coś za jeden?
— Nazywam się Daniel Simpson — przedstawiłem się spokojnie, mimo serca bijącego w szaleńczym rytmie.
— Ja jestem Thaniel Vast. Zresztą nieważne. I tak nie przeżyjemy.
— Dlaczego? — spytałem.
— Shiganshina znów została oblężona przez tytanów, a oprócz garstki zwiadowców i korpusu żandarmerii nikogo nie ma do obrony. Gdyby były tu główne siły armii, może udałoby się nam przeżyć, ale i tak są na to nikłe szanse. Tytani zjedzą nas żywcem.
— Nie mów tak! — zaoponowałem. Niewielki płomyk nadziei gdzieś tam palił się w moim sercu. — Przeżyjemy!
— Nie znasz tego świata. Jest okrutny, pełen bólu i śmierci, nie ma piękna i szczęścia. Zginiemy.
Westchnąłem. Niech sobie mówi, co chce, ale sądziłem, że i on myśli o jakimkolwiek sposobie uratowania życia.
Thaniel ruszył ulicą tam, skąd przybył. Przeszedł kilka kroków i obrócił się do mnie.
— Idziesz czy czekasz na tytanów? — spytał. Podniosłem się z bruku i podążyłem za nowo poznanym chłopakiem.
Thaniel wyglądał na co najwyżej osiemnaście lat. Ciemne włosy kleiły mu się do spoconego czoła, a złotozielone oczy błyszczały mu w bladej twarzy. Miał długie rzęsy i kształtne usta, a mięśni, które niewątpliwie ukrywały się pod skórzaną kurtką, mogłem mu pozazdrościć. Szedł wyprostowany szybkim żołnierskim krokiem. Był ubrany w białe spodnie i koszulę w nijakim kolorze, a na tym miał jakąś dziwną uprząż. Ciekawe, po co mu ona. Czyżby do latania?
Szedłem za Vastem po pustych średniowiecznych ulicach, mijaliśmy opuszczone kamienice i place, jakby miasto wymarło dawno temu.
Nagle za nami rozległ się przerażający ryk i dudnienie.
— Schowaj się! — krzyknął do mnie Thaniel, a sam z metalicznym szczękiem wyciągnął dwa miecze. Na końcu ulicy pojawił się stwór o wysokości około pięciu metrów, z twarzą dziecka i ohydnym uśmiechem na twarzy.
— Chyba nie zamierzasz walczyć z tym czymś?!
— Muszę! Jako obywatel naszego państwa muszę... — urwał i znów zaczął majstrować przy swojej uprzęży. — Schowaj się!
Nie poradzi sobie. Tytan jest ogromny, a on taki mały i pozbawiony zdolności latania. Powinien uciekać, ale coraz bardziej zdesperowany próbuje naprawić swój sprzęt.
Powinienem mu pomóc. Ale jak? Nie znam się na tym. Cholera!
Wreszcie coś się stało. Mocne liny wysunęły się ze sprzętu i zakończone hakami końce zaczepiły się o mur. Thaniel poszybował w górę, wprost na tytana, a we mnie serce zamarło. Zamachnął się mieczami i wyciął z karku tytana kawał ciała. Stwór padł na bruk, a chłopak wrócił w moją stronę.
— Musimy dostać się na dach — powiedział i z lotu płynnie przeszedł do szybkiego kroku. — Tam ktoś nam pomoże.
Truchtałem za nim, rozglądając się za tytanami, ale żadnego nie zauważyłem. Thaniel wszedł do jakiejś opuszczonej gospody i wspiął się po schodach na dach, a ja za nim.
— Wszystko gra? — spytałem, kiedy nagle zatrzymał się na środku dachu.
— Nie wierzę w to. To nie może być prawda — wymamrotał Vast, patrząc przerażonym wzrokiem na miasto.
Roiło się od tytanów, którzy zjadali ludzi. Tych ludzi, których widziałem, kiedy spadałem, obrońców miasta.
— Clanite! — krzyknął rozpaczliwie Thaniel i poleciał w stronę najbliższego tytana, zajmującego się rozrywaniem ognistowłosej dziewczyny na strzępy. Chłopak spróbował zgładzić tytana, ale koślawa kreatura była szybsza. Złapała Thaniela w swoje ogromne łapsko i zmiażdżyłaby go, gdyby nie ostrza miecza.
Odciął tytanowi wszystkie palce lewej ręki, a potem pozbawił go prawej, w której spoczywała dziewczyna. Ręka z Clanite spadła, ale Thaniel nie zwrócił na to większej uwagi. Odbił się od ściany i przeciął stworowi kark. Olbrzym zwalił się na ziemię, tuż obok Clanite. Dłoń potwora wyparowała, i to dosłownie, bo z miejsca, gdzie wcześniej leżała, teraz unosiła się para i dym. To samo stało się z resztą tytanowego ciała.
Słowo ma ogromną wartość. Wartość której nie potrafimy sobie nawet wyobrazić. Słowo ma moc. Przerażającą moc. Może razem nauczymy się, jak zapanować nad słowem?
OdpowiedzUsuńHealer Words to blog (chyba) felietonistyczny. Amatorka pisania – Helaer – wraz z innymi duszyczkami postanowiła wkroczyć na nieznane dotąd wody oceanu i stworzyć coś, co pobudzi szare komórki Kociaków do myślenia. W codziennym biegu przeplatają się w naszym życiu prawdy oczywiste wyrażane słowami. Słowo ma moc. Tylko wytrawny gracz umie panować nad słowem, wyrażać słowami to, co czuje, chce przekazać innym.
Nic chyba nie stoi na przeszkodzie byśmy stali się wytrawnymi graczami, prawda?
Zapraszam na Healer Words
Z ukłonami, Healer
Od razu mówię, że nie czytałam żadnego rozdziału. Weszłam tylko, bo sprawdzam, czy blogi, które się u mnie reklamowały, wciąż funkcjonują (takie generalne porządki ;)). Chciałam Cię uprzedzić, że Twój blog jest bardzo oczojebny i jaskrawy. Powinnaś zmienić trochę szablon, bo mnie TYLKO od przelecenia wzrokiem tekstu, zaczęły boleć oczy. Nie chodzi o to, że wpadam tu i tylko krytykuję, ale ostrzegam, że ta krzykliwość szablonu może odstraszyć potencjalnych czytelników. Czy to poprawisz, czy nie - na to już wpływu nie mam ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
lapidarna